Indiana Jones to film mojego dzieciństwa pretendujący do miana „kultowy”, znają go zapewne wszyscy, a wielu (tak jak i ja) się na nim wychowało. Ten film od zawsze był swego rodzaju ikoną, jedyna w swoim rodzaju bajka dla dużych chłopców pełna egzotyki w szarych czasach prl’u. Pomimo swej fabularnej naiwności, Indiana Jones jest jednym z nielicznych filmów przygodowych, którego pomimo upływu blisko 20 lat ogląda się nadal z wielką przyjemnością.
Dwóch panów, Steven Spielberg i George Lucas postanowiło odświeżyć ten znakomity tytuł, zgodnie z panująca modą na odgrzewane starych przebojów. Jest to kapitalistycznie rzecz ujmując pewny sposób pozwalający zapełnić sale kinowe (ostatnio mieliśmy dobre przykłady w postaci Die Hard, Rocky czy też Rambo, a w zapowiedziach wiele podobnych rangą tytułów). W ten też sposób powstał Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki, na który jako fan serii obowiązkowo musiałem wybrać się do kina.
Oczekiwałem czegoś w stylu Poszukiwaczy zaginionej Arki (która pozostaje dla mnie najlepszą częścią serii) i to zapewne przez te oczekiwania mocno się zawiodłem.
Twórcy chcąc powiększyć sprzedaż zrobili z Indiany film (tutaj brzydki wyraz) rodzinny, nikt tu na nikogo źle nie spojrzy i grzecznie jest do przesady. Już od pierwszych minut filmu atakują nas bezsensownie sztuczne susły mające być niby czymś śmiesznym (wyglądają jak z niskobudżetowej komedii), a i później znajdziemy też sporo motywów rodem z komedii dla dwunastolatków. Przyrównać to mogę tylko do porażkowej sceny z Terminatora 3, kiedy bohater zakłada dziecięce różowe okulary. Nie chodzi o to ze humor w takim filmie jest czymś złym – wręcz przeciwnie dobrze wtrącony dowcip tekstowy jest czymś bardzo wskazanym – tyle że nie można robić tego tak nachalnie (a w dodatku kierując to do widza z niezwykle niskim iq), ponieważ niszczy to bardzo skutecznie cały nastrój filmu. Jeśli mowa o nastroju ogólnym to też mi trochę nie pasuje (może jak obejrzę drugi raz to mi się to odmieni), nie ma już patetycznych przemówień, klimatu archeologi i tajemnicy, jest za to tylko zwykłe poszukiwanie skarbu z nieprzerwaną akcją w tle a wszystko to do bólu przewidywalne – przy czym jest zbyt wiele rozpoczętych wątków które idą szybko w zapomnienie, wygląda to jakby ćwierć filmu wycięto podczas montażu.
No dobrze, tyle narzekań ogólnych, film ma też przecież swoje dobre strony. Ba, jako całokształt jest nadal całkiem dobrym filmem przygodowym zrealizowanym przy sporym budżecie. Akcja rozgrywa się w okresie zimnej wojny, w czasie gdy teorie spisowe sięgały zenitu a komunistów widziano wszędzie, nawet w lodówce. Takteż dr. Jones (nauczyciel na pół etatu), będzie musiał zmierzyć się z bandą sowieckich agentów, chcących mu przeszkodzić w odnalezieniu legendarnej, pozaziemskiej kryształowej czaszki z Aktor. Szczegółów fabuły zdradzać nie będę, wspomnę tylko że jak to zwykle w takich przypadkach bywa pomieszano tu kilka różnych, niezwiązanych ze sobą historii, a uzyskaną mieszankę umieszczono w scenariuszu. Film dokumentalny zatem to nie jest, ale po przymknięciu oka można się już cieszyć całkiem dobrą opowieścią 🙂
Sceny pościgowe (bo jak w całej serii i tu tych nie zabrakło) wykonane są po mistrzowsku i to jest dokładnie to czego oczekiwałem. Niesamowita jest scena próby atomowej, pomijając brak realizmu trzeba jej przyznać że wygląda bardzo spektakularnie.
Przejdźmy do obsady bowiem jest do czego, to jeden z najważniejszych atutów tego filmu.
Osobiście najbardziej obawiałem się jak sobie poradzi staruszek Harrison Ford, lecz po obejrzeniu przyznać muszę że naprawdę dał radę. Rusza się niezwykle żwawo i nie widać po nim zbytnio tych 66 latek które mu stuknęły. Biczem macha, skacze jak jelonek, wali po mordach na lewo i prawo, a co ważne nadal prezentuje to zawadiackie poczucie humoru za które wszyscy go lubimy. Naprawdę duży pozytywna niespodzianka.
Inną aktorską niespodzianką jest Karen Allen, partnerka Harrisona z poprzednich przygód. Aktorka zestarzała się bardzo ładnie a i umiejętności aktorskich jej nie ubyło.
Shia LaBeouf niezbyt mi osobiście pasuje w roli juniora. Owszem, zagrał bardzo dobrze lecz zbytnio jest on jak dla mnie „nastolatkowy” (znowu ukłon w stronę młodszej części publiczności). Swoją drogą fragment kiedy Mutt udaje Tarzana jest delikatnie mówiąc pomyłką, szkoda że jeszcze nie nie przywołał do pomocy jednego z transformersów, byłby komplet.
Za to dla odmiany Cate Blanchett pasuje do swojej roli idealnie, zimna, bezwzględna, zdeterminowana aby osiągnąć cel ulubienica Stalina. Dobrze się sprawdza w roli głównego przeciwnika naszego archeologa, bardzo wyrazista postać, dobrze zagrana.
Muzyka Johna Williamsa rewelacyjna, głównie dlatego ze nie uległa zbytniej zmianie, motywy przewodnie zostały te same co mnie bardzo ucieszyło. No ale chyba inaczej być nie mogło bo to poniekąd wizytówka tego filmu. W warstwie wizualnej trochę za dużo jest CG, chociaż wykonano to oczywiście z należytym rozmachem, montaż jest bardzo przekonywujący, warto zwrócić uwagę na sympatyczne plenery.
Finał filmu naciągany jest okrutnie, wygląda to jakby scenarzystom pokończyły się wszelkie pomysły i chcieli już tylko iść do domu, szkoda słów – toteż nie będę już nic o tym pisał.
Reasumując obejrzeć na pewno warto, trzeba mieć tylko drobną poprawkę ze to już nie ten sam Indiana Jones do którego przywykliśmy, a jego odmiana nowożytna odmiana przeznaczona dla całej familii (tych susłów z początku filmu to nie wybaczę). No ale w końcu seria od same go początku była zrobiona z przymrużeniem oka toteż te niedociągnięcia w sumie wybaczyć można, jednakże fani serii będą raczej tym zawiedzeni. Ale najlepiej przekonać się samodzielnie, toteż zapraszam do kin – bo to zdecydowanie film przeznaczony do oglądania na dużym ekranie 🙂
Oficjalna strona
Film w serwisie imdb
Trailery w dużej rozdzielczości
"szkoda że jeszcze nie nie przywołał do pomocy jednego z transformersów" – spadłem z krzesła!!!!! 😀
a mi sie ta rosjanka podobala.. aaaach, ale by mnie batem zdzielila!:D
swietna recka! jest tak jak myslalem musieli to spieprzyc :/ ale i tak sie przejde
"różowe okulary" podobają się głównemu odbiorcy tego filmu: Amerykanie (czyli lud tępaków, którym się wydaje, że mają zdanie).
Nie lubię gdy legendy się reanimuje. Nigdy nie kończy się to dobrze. Np. Metallica. Kiedyś fajna, dziś to nawet nie wiedzą co znaczy słowo "solówka", czy też G'n'R, po milionie lat dali beznadziejny koncert. Czy już sztandarowe pierwsze (tzn. ostatnie) 3 częście Gwiezdnych Potyczek.
Do kina NIE – poczekam 2 miesiące, na polsacie puszczą (:
Indiana reaktywacja 🙂 byłem w kinie…czy żałuję? pewnie nie – dorobię się syna pójdę z nim na siostrzeńców Indiany Jonesa 🙂
owszem, jeśli chcemy zabierać tam nasze malusieńkie mini-me, to film zapowiada się bardzo family-friendly.. Ale i tak uważam, że zamiast iść do kina, lepiej zainwestować w projektor 5 głośników i białą farbę (na ścianę)
3+